niedziela, 15 marca 2015

5 sekretów udanej powieści

   Niedawno miałam okazję sięgnąć po książkę pewnej hiszpańskiej autorki bestsellerów. Zachęcona sporą liczbą pozytywnych opinii oraz ciekawa źródła jej sukcesu, zasiadłam ochoczo do czytania. Niestety dosyć szybko przekonałam się, że ta bestsellerowa powieść to zupełnie nie moja bajka. Po skończonej lekturze zaczęłam zastanawiać się nad tym, co sprawiło, że poczułam się rozczarowana. Bo przecież powieść była i ciekawa, i przyzwoicie napisana, więc w czym tkwił problem?
   W końcu uznałam, że najwidoczniej zabrakło w niej tego czegoś, co sprawia, że dana powieść pochłania mnie bez reszty. Ale czym dokładnie jest "to coś"? To coś, co sprawia, że dana powieść zapada nam, czytelnikom, głęboko w pamięć i w serce? Rozmyślając nad tym doszłam do wniosku, że każdy z nas, zapytany o to, udzieliłby nieco innej odpowiedzi. Bo tak się składa, że ilu ludzi, tyle opinii, i tak naprawdę każda powieść, choćby w naszym odczuciu była naprawdę kiepska, trafi idealnie w czyjś czytelniczy gust.
   Dzisiaj chciałabym Wam zdradzić, co dla mnie, jako czytelniczki, stanowi pięć sekretów udanej powieści.

1. Zręczny styl autora.


   Kiedy sięgam po książkę oczekuję nie tylko relaksu i mile spędzonego czasu. Oczekuję przygody, sporej dawki emocji, bohaterów, którzy staną się mi bliscy oraz fabuły, która porwie mnie w zupełnie inny wymiar. I to nie tylko ciekawą historią i barwnymi postaciami, lecz przede wszystkim stylem, jakim została napisana.
   Styl, ogólnie rzecz biorąc, jest to sposób, w jaki autor ubiera swoje myśli w słowa, często stający się cechą charakterystyczną jego twórczości. Jedni autorzy piszą w sposób prosty i przystępny, unikają kwiecistych porównań, trzymają się standardowego zasobu słownictwa i dodatkowo oszczędnie z niego korzystają wychodząc z założenia, że przerost formy nad treścią powieści nie służy. Inni chętnie podejmują się zabawy słowami, traktując język jak modelinę, z której lepią niejednokrotnie wyszukane i fantazyjne kształty. Z pomocą plastycznych opisów, poetyckich sformułowań i zaskakujących porównań czynią z języka powieści dzieło samo w sobie, spychając akcję na dalszy plan.
   Styl pisania odgrywa bardzo ważną rolę w odbiorze powieści. Nawet najlepszy pomysł na porywającą fabułę może zostać pogrzebany bezpowrotnie pod płaszczykiem mglistych opisów, suchej narracji i języka, któremu zabrakło polotu. Autor musi tak dobierać słowa, by pobudzały wyobraźnię, oddziaływały na zmysły, wzbudzały szczere i głębokie emocje.
    Osobiście nie mam jasno określonych preferencji odnośnie stylu. Może być kwiecisty, może być surowy, ale warunek jest jeden - ma sprawić, że zapomnę o tym, iż czytam. Idealny styl to taki, który przenosi mnie całkowicie w świat literackiej fikcji, sprawia, że czarne literki w mojej głowie przemieniają się w barwne obrazy. A co najważniejsze, żadne zgrzyty w tekście, żadne źle użyte słowo, sztucznie brzmiący dialog, czy męczące opisy nie pojawiają się po drodze, grożąc natychmiastowym wyrwaniem mnie z tego czytelniczego błogostanu. Odlatuję do krainy fantazji i ma to być lot bez turbulencji.

2. Żywy bohater.


Howard i Shirley Millison to
jedni z wielu żywych i wyrazistych postaci
"Casual vacancy"
(na zdjęciu aktorzy występujący w mini serialu
nakręconym na podstawie powieści)
   Wszyscy ci, którym choć raz zdarzyło się przeczytać książkę, w której występowały irytująco papierowe postacie, ręka do góry! Nieraz po lekturze takiej książki aż chce się westchnąć... Taki potencjał, taka ciekawa historia, ale te postacie... Czytając wspomnianą powieść hiszpańskiej autorki towarzyszyła mi totalna, emocjonalna pustka. Wykreowane przez nią postacie do samego końca pozostały mi całkowicie obojętne. Niestety, nie wystarczy stworzyć bohatera, nadać mu imię i opisać kolor jego oczu. Cała sztuka polega na tym, by tchnąć w niego życie, a potem bacznie obserwować, jak się rozwija.
   Czytając powieść oczekuję, że większość występujących w niej postaci (a jeśli nie większość, to przynajmniej główny bohater) wzbudzą we mnie uczucia. To może być podziw, odraza, fascynacja, współczucie, zniesmaczenie, nieważne. Ważne, że w wyniku tych odczuwanych przeze mnie emocji bohaterowie nie pozostają mi obojętni. A jeżeli dodatkowo jestem w stanie w jakimś stopniu się z nimi utożsamić, wtedy satysfakcja z lektury gwarantowana.
   O tym, jak stworzyć ciekawego bohatera pisałam na blogu już wcześniej. Tych, którzy nie mieli jeszcze okazji, zachęcam do przeczytania.

3. Przemyślana fabuła.


   Lubię, kiedy autor daje mi odczuć, że jego powieść jest wynikiem skrupulatnej i rzetelnej pracy, a nie tworem końcowym spontanicznej twórczości opartej na zasadzie "piszę i jakoś to będzie". Jeżeli autor gubi się we własnej historii, wprowadza wątki, z których nic nie wynika, zaśmieca tekst niepotrzebnymi dygresjami i zapomina, że Hela z rozdziału ósmego w rozdziale trzecim miała na imię Zuza, to ja takiemu autorowi podziękuję i w przyszłości będę omijać jego radosną twórczość szerokim łukiem.
   Fabuła powinna stanowić dobrze zaplanowaną i dopracowaną konstrukcję, w której każdy element ma znaczenie, ma jakąś swoją rolę do odegrania. Uwielbiam misternie snute historie, pełne odniesień, szczegółów i epizodów, które z pozoru błache wraz z rozwojem akcji okazują się być istotne. Historie, które zaciekawiają, sprawiają, że tak bardzo pragnę poznać ciąg dalszy, że nie mogę oderwać się od książki. Lubię, kiedy w trakcie czytania stopniowo odkrywam kolejne warstwy fabuły, w których na bieżąco pojawiają się nowe, ciekawe wątki, sprawnie i logicznie powiązane ze sobą w jedną spójną całość. Muszę także czuć, że historia dokądś mnie prowadzi. I wolę, kiedy prowadzi mnie drogą pełną gwałtownych zakrętów i ślepych zaułków. Rozwiązania i zakończenia do bólu przewidywalne są po prostu nudne.

4. Element zaskoczenia.


   W literaturze popularnej ciężko jest uciec od szablonów. Czytelnik z reguły wobec każdego wątku ma pewne z góry przyjęte założenia i oczekiwania, których podłoże stanowią wplecione w naszą kulturę schematy (np. czytając romans z góry zakładam, że miłość głównych bohaterów przezwycięży wszelkie przeciwności, czytając kryminał zakładam, że morderca zostanie wskazany, a jego motywy zdemaskowane). I to w sumie dobrze, spełniając oczekiwania czytelników autor sprawia, że są oni usatysfakcjonowani lekturą. Jednak pewne drobne odstępstwo od reguły, jakieś zaskoczenie, wydarzenie, którego się nie spodziewam, jest tym dla powieści, czym przyprawa dla potrawy. Dodaje jej smaku. Lubię czytać, nie będąc pewną, co przyniosą kolejne strony, jakie jeszcze nieoczekiwane wydarzenia będą miały miejsce. Lubię, kiedy jestem zaskakiwana, kiedy nagle przerywam lekturę, krzycząc w myślach: "Co?!". Kiedy muszę odłożyć powieść, by przetrawić na spokojnie to, co właśnie się w niej wydarzyło.

5. Punkt kulminacyjny i zakończenie, które zapada w pamięć.


   Zdarza się, że kończymy czytać powieść, a na usta ciśnie się nam pytanie: "Czy to już naprawdę wszystko?". Czujemy się rozczarowani, że po tylu godzinach poświęconych na lekturę zostaliśmy z... niczym. Powieść, aby trafić w mój czytelniczy gust, nie może być jedynie zwykłym laniem wody, takim paplaniem o niczym. Musi mieć jakiś z góry przyjęty przez autora cel (np. jego pragnienie, by ludzie spojrzeli na  jakiś problem społeczny z innej perspektywy). Przede wszystkim jednak musi mieć jasno określony punkt kulminacyjny. Wydarzenie, do którego zmierzam wraz z bohaterami od samego początku, którego nadejście instynktownie wyczuwam wraz z rosnącym napięciem, nawet jeśli tak naprawdę nie jestem pewna, co mnie czeka.
   Pamiętacie z mapy georaficznej Dorzecze Amazonki? Rzeka główna z rozległą siecią dopływów, uchodząca do oceanu. Tak właśnie wyobrażam sobie idealnie opracowaną fabułę. Szereg wątków znajdujących swój początek w rozmaitych miejscach, oddalonych od siebie w czasie lub/i w przestrzeni, lecz nieuchronnie zmierzających do głównego nutru powieści i odnajdujących swoje rozwiązanie w punkcie kulminacyjnym. A im bardziej niespokojny i spieniony nurt powieści, im więcej budzi ona w nas emocji i napięcia, tym intensywniejsze doznania czekają nas u jej ujścia, żywiej odczuwany kontrast pomiędzy burzliwą fabułą, a spokojem rozciągającego się przed nami oceanu rzeczywistości.
   Zakończenie, które zapada nam w pamięć nigdy nie pozostawia nas z niczym. Powracamy do naszej szarej codzienności, lecz w sercu pozostaje nam błogość, żal, poczucie spełnienia lub niedosytu, w zależności od tego, czy otrzymaliśmy odpowiedzi na dręczące nas pytania i czy zakończenie autora zbiegło się z naszym własnym upragnionym zakończeniem. Oczywiście z tym bywa różnie. Czasami pisarze podejmują z czytelnikiem grę. Decydują się na otwarte zakończenie, bądź z rozmysłem pozostawiają po sobie nierozwiązane tajemnice. Zagrywka ryzykowna, ale nieraz mogąca okazać się strzałem w dziesiątkę. Bo nic tak nie zapada czytelnikowi w pamięć, jak powieść, która pozostawiła go z tymi wszystkimi tłukącymi się po głowie pytaniami: Co się stało później? A co by było, gdyby? Zamykamy taką powieść, a nasza wyobraźnia jeszcze przez wiele dni działa na najwyższych obrotach, starając się udzielić na te pytania odpowiedzi.
   Oto moich pięć sekterów. Ciekawa jestem, jakie są Wasze. Jakie cechy wspólne posiadają powieści, kóre najbardziej zapadły Wam w pamięć?