Rok wydania: 2012
Stron: 528
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Opis:
Początek wakacji jest dla Izabeli czasem wielkich zmian - po śmierci matki musi wyprowadzić się z ukochanego Krakowa do swojego dziadka, z którym od lat nie utrzymywała kontaktów. Buntownicza natura osiemnastolatki i jej młodzieńczy upór, despotyzm starszego pana oraz żale z przeszłości sprawiają, że niełatwo im żyć pod jednym dachem. Dziewczyna nie traci nadziei na odnalezienie ojca, którego nie miała szansy poznać. Dlaczego?
Nieoczekiwanie w miasteczku pojawia się Gerald, dawny przyjaciel matki. Iza odnajdzie w nim wsparcie i pomoc w rozwiązaniu zagadek z przeszłości, ale nie tylko. Wniesie on w jej życie więcej, niż mogła się spodziewać...
Niezapominajki to napisana w formie pamiętnika zabawna, a zarazem głęboko poruszająca powieść o dojrzewaniu i poszukiwaniu własnej drogi, historia przyjaźni i miłości, które są w stanie pokonać każdy lęk. To książka zarówno dla tych, którzy wkraczają w dorosłość, jak i dla wszystkich, którzy pragną powrócić wspomnieniami do czasów własnej młodości i odkryć, jak wiele z tych przeżyć w nas pozostało.
Fragment:
31 lipca,
niedziela
Ale numer! Ja to jednak mam
prawdziwy talent do wpadek. Kołachowski miał dziś na obiedzie jakiegoś
profesora z Akademii Techniczno-Humanistycznej, więc Boberowa od rana latała po
kuchni, tworząc w natchnieniu prawdziwe dzieła kulinarne. Wymyśliła, że
przygotuje barszcz, a na drugie danie pieczeń w sosie śliwkowym. Ja nie miałam
nic lepszego do roboty, więc siedziałam razem z nią w kuchni i jej pomagałam.
Wszystko było fajnie do
momentu, kiedy Boberowa odebrała telefon od pani Kasi. Okazało się, że ta
musiała jechać z synem do szpitala, bo znów poczuł się gorzej. Oczywiście
chodziło o to, że znowu nie miała z kim zostawić dzieci. Boberowa spojrzała na
mnie, ale ja zaparłam się i zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, stwierdziłam
kategorycznie:
— Na mnie niech pani nie
patrzy. Ja tam za nic nie pójdę.
— Biedna kobieta — mruknęła
Boberowa, chcąc najwyraźniej obudzić moje sumienie. — Naprawdę czasami rady
sobie z tymi dzieciakami nie daje. I jeszcze choroba się jej do domu
przypałętała — westchnęła znacząco, lecz widząc, że nie udało się jej wskrzesić
we mnie ani odrobiny współczucia, dodała: — Co robić? Trzeba jej pomóc. —
Zdjęła z siebie fartuch i sprawdzając raz jeszcze pieczeń w piekarniku, rzekła:
— Barszcz jest już gotowy do nalania. W jadalni wszystko przygotowane. Jak ten
profesor przyjedzie, a mnie jeszcze nie będzie, to podgrzejesz barszcz,
nalejesz go do tej wazy i zaniesiesz do jadalni. Piekarnik wyłącz za pół
godziny. Jak zjedzą zupę, podaj ziemniaki i kapustę. Tylko dobrze te ziemniaki
podgrzej. Wyłóż pieczeń na ten duży talerz, co tam stoi. Pokrój ładnie w plastry,
takie nie za cienkie. W lodówce jest umyta sałata, to talerz z mięsem ładnie
przyozdobisz. Wiesz, co masz zrobić?
Kiwnęłam głową.
— No to dobrze. Ja idę i
nie wiem, kiedy wrócę. — Wychodząc, raz jeszcze na mnie spojrzała. — Oj, tyle
zachodu i to dzisiaj akurat! Lepiej byłoby, gdybyś ty tam poszła.
— Mnie pani nie przekona.
Ja nie jestem masochistką. I niech się pani nie martwi. Wszystko tutaj zrobię,
jak należy.
— No, ja myślę. Szkoda
tylko, że deseru zrobić nie zdążę — rzekła i wyszła.
Kiedy tak patrzyłam na nią,
jak szła w stronę bramy, to mimo wszystko poczułam wyrzuty sumienia. Tak bardzo
chciała, aby obiad wypadł jak najlepiej. A co to za obiad bez deseru? Podeszłam
więc do szafki i wyjęłam z niej zeszyt z przepisami. Szukałam czegoś
niepospolitego i w końcu znalazłam — zupa waniliowa z bezami i karmelem.
Przeczytałam listę składników: jajka, mleko, cukier i laska wanilii. Jajka ubić
z cukrem, żółtka i białka osobno, mleko zagotować, bezy ugotować na mleku,
mleko dodać do żółtek — bułka z masłem. Przygotowałam sobie wszystko. Nie
mogłam jedynie znaleźć laski wanilii, ale za to znalazł się aromat waniliowy.
Kiedy przyjechał profesor,
podałam obiad tak, jak kazała Boberowa i zabrałam się do robienia deseru.
Wstawiłam mleko i wlałam parę kropel aromatu waniliowego. Spróbowałam, ale
wanilii nie poczułam w ogóle, więc dodałam jeszcze trochę. I jeszcze.
W końcu wlałam cały aromat
i kiedy mleko się zagotowało, zaczęłam nakładać na nie ubite białko jajek. Coś
jednak mi nie wychodziło. Mleko zaczęło się pienić, bezy rozpadać, a wszystko
zabarwiło się na dziwny, żółtawy kolor. Ale mimo to nie poddałam się. Wyjęłam
bezy na talerz, a mleko dolałam do ubitych żółtek. Co prawda w zeszycie było
napisane, że masa ma zgęstnieć, a moja miała konsystencję bąbelków w kąpieli.
Jednak nawet to nie dało mi do myślenia. Zupełnie niezrażona wyglądem swojego
dzieła, przelałam masę do talerzy, nałożyłam żółte bezy i karmel. Nie wyglądało
to zbyt atrakcyjnie. Szczerze powiedziawszy, wyglądało to tak, jakby pies
narzygał do talerza.
Szkoda, że nie spróbowałam
tego przed podaniem, ale siedząc cały czas w kuchni, nie czułam nawet, jak to
strasznie śmierdzi wanilią! Efekt był porażający. Profesor, przez grzeczność
chyba, przełknął pierwszy kęs. Kołachowski natomiast na grzeczność się nie silił.
Wypluł wszystko do serwetki
i spojrzał na mnie.
— Co to za świństwo? —
spytał bez ogródek.
— Zupa waniliowa z bezami i
karmelem — odparłam. — Coś nie tak?
— Przecież tego nie da się
jeść! Coś ty do tego dodała?
— Jajka, mleko i aromat
waniliowy — rzekłam zbita z tropu. — Nie smakuje?
Gdyby wzrok mógł zabijać,
byłabym martwa po raz któryś tam.
— Zabierz to lepiej, bo się
potrujemy.
Wzięłam talerze z powrotem
do kuchni, oburzona jego zachowaniem. Jednak dopiero kiedy sama spróbowałam,
zrozumiałam, o co chodzi. Momentalnie wyplułam wszystko do zlewu. Miałam
wrażenie, jakby w moich ustach był sam aromat waniliowy. Fuj! Nigdy więcej
deserów waniliowych!
Cały wieczór spędziłam na uspokajaniu Boberowej, bo
jak wróciła i spróbowała mojego specjału, to ręce załamała i przez godzinę
lamentowała, że zepsułam obiad i co sobie teraz o nas gość pomyśli. Oczywiście
Kołachowski stwierdził, że zrobiłam to świadomie i z premedytacją, żeby go
upokorzyć i teraz się do mnie nie odzywa. No tak, nie dość, że jestem bezbożna,
to jeszcze sabotażystka. Lekcja na dziś? Nie rób drugiemu dobrze, nie będzie ci
źle.
Ostatnie zdanie rozłożyło mnie na łopatki. Musze je zapamiętać :)
OdpowiedzUsuń