Stron: 512
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Opis:
Bohaterka Niezapominajek powraca!
W życiu Izabeli wszystko układa się idealnie. Ma dom, pracę, studia, wiernych przyjaciół i kochającego chłopaka. Pewnego dnia dziewczyna odkrywa w zakurzonym pudełku na strychu listy pisane przez matkę...
"Cztery lata po śmierci matki Izie wydaje się, że uporządkowała sobie życie. Jednak znaleziony przypadkiem list wywraca je do góry nogami. Czy dziewczyna zdoła rozliczyć się z przeszłością? Czy wreszcie zacznie słuchać głosu własnego serca?
Książka dla wszystkich kobiet, a zwłaszcza tych, które nie akceptują siebie i trudno im uwierzyć, że zasługują na miłość i lepszy los."
Dorota Dobrzyńska, "Dobre Rady"
W poszukiwaniu siebie to opowieść o dalszych losach bohaterów bestsellerowej powieści Niezapominajki. Napisana w formie pamiętnika i przepełniona emocjami historia miłości, zdrady, rodzinnych tajemnic, nadziei i rozczarowań. Podczas lektury wraz z bohaterami poszukujemy odpowiedzi na pytania, które codziennie zadaje sobie wielu z nas: kim jestem, czego pragnę, co da mi szczęście...
Patronat medialny
Fragment:
13 sierpnia, czwartek
Właśnie rozpoczynam urlop. W
przyszłym tygodniu nie idę do pracy i z tą świadomością czuję się bosko. Przede
mną dziesięć dni rozkosznego wakacyjnego „nicnierobienia”. Dziś przez pół dnia
byczyłam się na słońcu i czytałam książkę, a po południu naszła mnie ochota,
aby się wybrać na samotny spacer swoją ulubioną polną drogą. Słońce grzało
intensywnie. W otaczającej mnie z obu stron wysokiej trawie słyszałam brzęczenie
owadów. Powietrze było ciężkie i duszne, pełne aromatów nagrzanej od słońca
ziemi. Kamienie i żwir chrzęszczały pod moimi sandałami, a skóra szybko pokryła
się cienką warstwą błyszczącego w słońcu potu. Leniwy, duszny, sierpniowy
dzień. Modliłam się o poryw wiatru, który choć trochę ochłodziłby moje ciało, i
kilkadziesiąt minut później moje modły zostały wysłuchane.
Zaczęło się niewinnie. Lekki podmuch powietrza, który delikatnie
pogładził czubki złotych źdźbeł na dalekim polu. Zboże na stoku wzniesienia
zafalowało, tworząc iluzję zmarszczonej powiewem tafli jeziora. Wietrzyk
zatańczył wśród skupisk intensywnie czerwonych maków, po czym dotarł do mnie,
muskając moje włosy. Odwróciłam głowę w stronę gór, a moim oczom ukazało się
granatowe niebo. „Idzie burza” — pomyślałam i już miałam zamiar zawrócić, gdy w
ostatniej chwili powstrzymałam się. Stanęłam na środku drogi i zamarłam,
wpatrzona w niezwykłe piękno otaczających mnie kolorów.
Zdarzają mi się takie chwile. Chwile, gdy cały świat wokół mnie przystaje,
zwalnia, a w końcu zanika gdzieś w otaczającej mnie ciszy. Mój umysł odcina się
od hałasu myśli i zdaje się przestawiać na zupełnie inną częstotliwość, zaczyna
odbierać sygnały wszystkimi zmysłami, ale nie analizuje ich. Po prostu pozwala
im krążyć, przenikać, atakować i koić jednocześnie. Nagle otwieram się na
otaczającą mnie przyrodę i zaczynam dostrzegać rzeczy, naprawdę je widzieć i
czuć.
Gdy stałam na polnej drodze, doznania zaatakowały mnie ze wszystkich
stron. Kształty kamieni wyraźnie odczuwalne pod cienką podeszwą buta, zapachy
łąki i kwiatów, ciepło słonecznych promieni, śpiew ptaków, strużki spływającego
po moich plecach potu, głęboki granat napływającej znad gór burzy. Wkrótce
wszystko ucichło. Ustało cykanie świerszczy, brzęczenie much, pobliski krzew,
który jeszcze przed chwilą wypełniony był ptasim ćwierkotem, zamilkł. Nastała
cisza, jakby cały świat zamarł w oczekiwaniu.
Słońce schowało się za szarością zachodnich chmur, lecz jego ciepło nadal
biło od wszystkiego, co nagrzewało się w nim od rana. W oddali dostrzegłam
błyskawice. Gdy po kilku sekundach doszedł do mnie grzmot, powietrze wokół mnie
zdawało się drgać. Ponownie zerwał się wiatr, lecz tym razem jego podmuch był
mocniejszy. Ruszyłam z miejsca, kierując się z powrotem, na wprost zmierzającej
ku północy burzy. Kilka minut później złapał mnie pierwszy, jeszcze delikatny
deszcz. To była wymarzona ochłoda. Szłam zupełnie niezrażona. Wręcz przeciwnie.
Jest coś pięknego w letnim deszczu. Przynosi ukojenie, gasi pragnienie spękanej
od słońca ziemi. Charakterystyczny zapach wcześniej nagrzanych, a teraz mokrych
kamieni i trawy wkrótce wypełnił powietrze. Nie śpieszyłam się. Szłam normalnym
tempem, ciesząc się każdą kroplą, która padała na moją skórę.
Do domu wróciłam zmoknięta, ale dziwnie szczęśliwa. Wypełniał mnie jakiś
szczególny spokój, którego od dawna nie udało mi się zaznać. Zasiadłam od razu
do pamiętnika, aby to opisać. Okazuje się, że czasem w pogoni za szczęściem
zapominamy, że tkwi ono w otaczających nas drobnostkach, jest zaklęte w
codzienności, w teraźniejszości. Wystarczy się zatrzymać, wyciągnąć po nie
rękę. Szkoda, że czasem tak trudno jest uspokoić i wyciszyć umysł na tyle, by
to dostrzec.
Burza ostatecznie przeszła bokiem. Jakieś dwa,
może trzy kilometry od nas. Teraz, gdy wyglądam za okno, widzę, że zza chmur
powoli zaczyna wyglądać słońce. Zapowiada się piękny zachód. Świat jest taki…
świeży, czysty po burzy. Chyba znów pójdę na spacer. Włosy zdążyły mi już
trochę przeschnąć. Co prawda, skręciły się i wyglądam teraz, jakbym nosiła na
głowie ptasie gniazdo, ale kto by się przejmował takimi pierdołami. Dzisiaj
wszystko ma swój urok. Szkoda, że nie potrafię mieć tak dobrego nastroju na
zawołanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz