W poszukiwaniu siebie

Rok wydania: 2013
Stron: 512
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Opis:

   Bohaterka Niezapominajek powraca!

   W życiu Izabeli wszystko układa się idealnie. Ma dom, pracę, studia, wiernych przyjaciół i kochającego chłopaka. Pewnego dnia dziewczyna odkrywa w zakurzonym pudełku na strychu listy pisane przez matkę...

   "Cztery lata po śmierci matki Izie wydaje się, że uporządkowała sobie życie. Jednak znaleziony przypadkiem list wywraca je do góry nogami. Czy dziewczyna zdoła rozliczyć się z przeszłością? Czy wreszcie zacznie słuchać głosu własnego serca?
   Książka dla wszystkich kobiet, a zwłaszcza tych, które nie akceptują siebie i trudno im uwierzyć, że zasługują na miłość i lepszy los."
Dorota Dobrzyńska, "Dobre Rady"

   W poszukiwaniu siebie to opowieść o dalszych losach bohaterów bestsellerowej powieści Niezapominajki. Napisana w formie pamiętnika i przepełniona emocjami historia miłości, zdrady, rodzinnych tajemnic, nadziei i rozczarowań. Podczas lektury wraz z bohaterami poszukujemy odpowiedzi na pytania, które codziennie zadaje sobie wielu z nas: kim jestem, czego pragnę, co da mi szczęście...

Patronat medialny

Fragment:

13 sierpnia, czwartek

Właśnie rozpoczynam urlop. W przyszłym tygodniu nie idę do pracy i z tą świadomością czuję się bosko. Przede mną dziesięć dni rozkosznego wakacyjnego „nicnierobienia”. Dziś przez pół dnia byczyłam się na słońcu i czytałam książkę, a po południu naszła mnie ochota, aby się wybrać na samotny spacer swoją ulubioną polną drogą. Słońce grzało intensywnie. W otaczającej mnie z obu stron wysokiej trawie słyszałam brzęczenie owadów. Powietrze było ciężkie i duszne, pełne aromatów nagrzanej od słońca ziemi. Kamienie i żwir chrzęszczały pod moimi sandałami, a skóra szybko pokryła się cienką warstwą błyszczącego w słońcu potu. Leniwy, duszny, sierpniowy dzień. Modliłam się o poryw wiatru, który choć trochę ochłodziłby moje ciało, i kilkadziesiąt minut później moje modły zostały wysłuchane.
Zaczęło się niewinnie. Lekki podmuch powietrza, który delikatnie pogładził czubki złotych źdźbeł na dalekim polu. Zboże na stoku wzniesienia zafalowało, tworząc iluzję zmarszczonej powiewem tafli jeziora. Wietrzyk zatańczył wśród skupisk intensywnie czerwonych maków, po czym dotarł do mnie, muskając moje włosy. Odwróciłam głowę w stronę gór, a moim oczom ukazało się granatowe niebo. „Idzie burza” — pomyślałam i już miałam zamiar zawrócić, gdy w ostatniej chwili powstrzymałam się. Stanęłam na środku drogi i zamarłam, wpatrzona w niezwykłe piękno otaczających mnie kolorów.
Zdarzają mi się takie chwile. Chwile, gdy cały świat wokół mnie przystaje, zwalnia, a w końcu zanika gdzieś w otaczającej mnie ciszy. Mój umysł odcina się od hałasu myśli i zdaje się przestawiać na zupełnie inną częstotliwość, zaczyna odbierać sygnały wszystkimi zmysłami, ale nie analizuje ich. Po prostu pozwala im krążyć, przenikać, atakować i koić jednocześnie. Nagle otwieram się na otaczającą mnie przyrodę i zaczynam dostrzegać rzeczy, naprawdę je widzieć i czuć.
Gdy stałam na polnej drodze, doznania zaatakowały mnie ze wszystkich stron. Kształty kamieni wyraźnie odczuwalne pod cienką podeszwą buta, zapachy łąki i kwiatów, ciepło słonecznych promieni, śpiew ptaków, strużki spływającego po moich plecach potu, głęboki granat napływającej znad gór burzy. Wkrótce wszystko ucichło. Ustało cykanie świerszczy, brzęczenie much, pobliski krzew, który jeszcze przed chwilą wypełniony był ptasim ćwierkotem, zamilkł. Nastała cisza, jakby cały świat zamarł w oczekiwaniu.
Słońce schowało się za szarością zachodnich chmur, lecz jego ciepło nadal biło od wszystkiego, co nagrzewało się w nim od rana. W oddali dostrzegłam błyskawice. Gdy po kilku sekundach doszedł do mnie grzmot, powietrze wokół mnie zdawało się drgać. Ponownie zerwał się wiatr, lecz tym razem jego podmuch był mocniejszy. Ruszyłam z miejsca, kierując się z powrotem, na wprost zmierzającej ku północy burzy. Kilka minut później złapał mnie pierwszy, jeszcze delikatny deszcz. To była wymarzona ochłoda. Szłam zupełnie niezrażona. Wręcz przeciwnie. Jest coś pięknego w letnim deszczu. Przynosi ukojenie, gasi pragnienie spękanej od słońca ziemi. Charakterystyczny zapach wcześniej nagrzanych, a teraz mokrych kamieni i trawy wkrótce wypełnił powietrze. Nie śpieszyłam się. Szłam normalnym tempem, ciesząc się każdą kroplą, która padała na moją skórę.
Do domu wróciłam zmoknięta, ale dziwnie szczęśliwa. Wypełniał mnie jakiś szczególny spokój, którego od dawna nie udało mi się zaznać. Zasiadłam od razu do pamiętnika, aby to opisać. Okazuje się, że czasem w pogoni za szczęściem zapominamy, że tkwi ono w otaczających nas drobnostkach, jest zaklęte w codzienności, w teraźniejszości. Wystarczy się zatrzymać, wyciągnąć po nie rękę. Szkoda, że czasem tak trudno jest uspokoić i wyciszyć umysł na tyle, by to dostrzec.
Burza ostatecznie przeszła bokiem. Jakieś dwa, może trzy kilometry od nas. Teraz, gdy wyglądam za okno, widzę, że zza chmur powoli zaczyna wyglądać słońce. Zapowiada się piękny zachód. Świat jest taki… świeży, czysty po burzy. Chyba znów pójdę na spacer. Włosy zdążyły mi już trochę przeschnąć. Co prawda, skręciły się i wyglądam teraz, jakbym nosiła na głowie ptasie gniazdo, ale kto by się przejmował takimi pierdołami. Dzisiaj wszystko ma swój urok. Szkoda, że nie potrafię mieć tak dobrego nastroju na zawołanie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz