środa, 30 października 2013

Kiedy piszę... czyli o mękach i radościach tworzenia (1)

   Czytając ostatnio pewien bardzo ciekawy artykuł, zaczęłam się zastanawiać jak to właściwie jest z nami, pisarzami. Co sprawia, że sięgamy po pióro? Czym jest dla nas pisanie? Przymusem? Potrzebą? Zawodem, jak każdy inny, a może pasją naszego życia? Jakie emocje towarzyszą nam w tym niezwykłym procesie tworzenia nowych rzeczywistości? Radość i ekscytacja, czy też raczej zniecierpliwienie, frustracja i lęk?
   Pytania te zaczęłam sobie zadawać nie bez przyczyny, albowiem artykuł, który właśnie czytałam (o wdzięcznym tytule "Piłowanie trupa i inne męki pisarzy" z czasopisma Polityka), traktował o tych wszystkich mniej atrakcyjnych stronach pisarstwa - frustracji, lęku przed niemocą twórczą, braku motywacji, niepewności i niezadowoleniu z efektów własnej pracy.
   Zainteresowanych tematem zachęcam do przeczytania całości tutaj, a ja tymczasem pozwolę sobie przytoczyć kilka ciekawszych cytatów:
"Pisanie książki przypomina straszliwą i wyczerpującą walkę, jest jak długie zmaganie się z bolesną chorobą. Nikt by nie przedsięwziął takiej rzeczy, gdyby nie był popychany przez jakiegoś demona, któremu nie można się ani przeciwstawić, ani go zrozumieć." (George Orwell)
"Jestem bardziej wyczerpany, niż gdybym góry przenosił. Chwilami chce mi się płakać. Trzeba woli nadludzkiej, a ja jestem tylko człowiekiem. (...) przesiedziałem cztery godziny, a nie mogłem skończyć jednego zdania (...) co za okropna praca! Co za nuda! O sztuko! Sztuko! Czymże jest ta wściekła chimera, która wyżera nam serca i dlaczego? To szaleństwo zadawać sobie tyle bólu". (Gustaw Flaubert)
- "W pisaniu wszystko jest męczące oprócz tych paru chwil, kiedy wychodzi. Najgorzej, kiedy nie idzie, a jeszcze gorzej, kiedy idzie na niby. Jak się coś napisze, i gołym okiem widać, że jest złe, fałszywe, a poprawiać nie ma jak. Jak pisał o takim stanie Konwicki, "piłowałem tego trupa dniami i nocami, i nawet kropli krwi nie puścił". Z kolei jak pisanie idzie dobrze, to przecież też jest źle, bo zapowiada, że zaraz nie będzie szło, a jak nie idzie, to wcale nie znaczy, że zaraz ruszy. Przeciwnie, człowiek się boi, że już nigdy nie pójdzie." (Jerzy Pilch)
"Najpiękniejsze są książki nienapisane. Ale w tym tkwi głębsza mądrość: nawet gdyby pisarz był takim mistrzem pióra, że w każdym momencie wybierze najdoskonalsze rozwiązanie, to i tak, krok po kroku, schodzimy od olśniewającego, przebogatego arcydzieła, jakie ujrzeliśmy w tym pierwotnym wyobrażeniu, do karłowatego podkurcza, ułamkowego odprysku piękna, który posiada tylko tę jedną marną przewagę: że istnieje" (Jacek Dukaj)
   Zaintrygowana tematem zaczęłam szukać dalej i przeglądając sieć natrafiłam na fragment Dziennika węgierskiego pisarza Sandora Marai, w którym autor tak pisał o procesie tworzenia: "Każda linijka, którą zapisuję (...) budzi we mnie niewypowiedziane napięcie i niepokój. To uczucie nie przemija z latami, z doświadczeniem, z rutyną zdobytą w rzemiośle (...) lecz przeciwnie, wzrasta. W porze dnia, którą poświęcam pracy, wszystko mnie denerwuje i przeszkadza, rozmowa telefoniczna wytrąca mnie z równowagi, a wiadomość, że ktoś ma mnie odwiedzić, że muszę się wywiązać z codziennego zadania "na czas", unicestwia mnie dosłownie, jest jak strach przed atakiem bólu fizycznego (...) Żyję już tylko pomiędzy linijkami moich prac - a jakież one niedoskonałe, biedne, jak przygnębiająco nędzne są te linijki! - wszystko inne to tylko przygotowanie, zbieranie sił do tych kilku zdań. Czytanie, jedzenie, spanie, całe zachwycające misterium życia stanowi tylko rekwizyt i przygotowanie do pracy, i w coraz większym stopniu już tylko to."
   Coraz mroczniej - pomyślałam wlepiając wzrok w monitor komputera i chłonąc każde słowo. Siłą rzeczy zaczęłam się zastanawiać, jak to jest w moim przypadku. Czy i ja czasami czuję się podobnie? Owszem, z własnego doświadczenia wiem, że pisanie do lekkich zajęć nie należy, bo i mnie nieraz chciało się przy tym płakać z bezsilności, zdarzało się rzucać pisaniem w cholerę i przysięgać sobie, że tych beznadziejnych notatek już nawet kijem od miotły nie tknę. A jednak zawsze do pisania wracałam. Czasem zajmowało mi to tydzień, czasem kilka miesięcy, ale wracałam. Bo mimo wszystko nie zawsze jest tak źle. Pisanie to także radość tworzenia. Niezwykła podróż w głąb siebie, swoich myśli, spostrzeżeń, przekonań. To odkrywanie nowych dróg, drugie życie wręcz, które toczy się niepostrzeżenie tuż obok pierwszego. A ten moment, gdy zapisujemy ostatnie zdanie... Rety, czy z tym uczuciem cokolwiek może się równać?!
   Oderwałam się od rozmyślań i powróciłam do codziennych obowiązków. Coś jednak, jakaś myśl natrętna, nie dawało mi spokoju. W końcu, gdy znalazłam chwilkę, zasiadłam ponownie przed monitorem. Głupoty ci w głowie - myślę. - Lepiej wzięłabyś się za pisanie powieści, która leży rozćwiartowana na miliony kawałeczków i czeka, aż ją łaskawie posklejasz. Czekała tak długo, to jeszcze trochę poczeka - odpowiadam w duchu sama sobie i ponownie zagłębiam się w poszukiwaniach odpowiedzi na swoje pytania.
   W końcu trafiam na to, czego szukałam: Orhan Pamuk, laureat literackiej Nagrody Nobla w 2006 roku, w wywiadzie udzielonym dziennikarzom Polityki przyznaje, że pisanie to nie tylko jego religia, ale także jego życie. Spędza przy biurku po 11 godzin dziennie i zwyczajnie uwielbia pisać. "Wymyślasz ciekawe słowa, postacie, wierzysz w nie, a one stają się realne, mówią do ciebie, ty zaś starasz się je kontrolować (...) Niektórzy mówią, że pisanie jest trudne, ale to przede wszystkim wielka frajda". No proszę, czyli jednak niektórym pisanie sprawia przyjemność! - myślę z satysfakcją, po czym uświadamiam sobie pewną oczywistą oczywistość - no przecież gdyby pisanie było taką męczarnią, to te setki tysięcy pisarzy z całego świata (ba! miliony nawet), publikujących lub piszących do szuflady, należałoby uznać za intelektualnych masochistów.
   I wtedy mnie olśniło. A gdyby tak zapytać samych pisarzy, co oni sądzą na ten temat? Dlaczego piszą? Co czują podczas pisania? Kim są dla nich postacie, które tworzą? No to jest myśl! W taki oto sposób wiadomości z pytaniami poszły w świat. Odpowiedzi waszych ulubionych pisarzy i pisarek zaczęły powoli do mnie napływać, tak więc już niedługo będę mogła kontynuować ten temat. Zapraszam! Będzie ciekawie :-)

wtorek, 22 października 2013

To mnie zachwyca: hiperrealizm

   Miłośnicy malarstwa i rysunku od lat zachwycają się ulotnością impresjonistycznych obrazów, eteryczną mieszaniną plam wody i pigmentu na akwarelach oraz uciekającymi od wszelkich konwencji dziełami surrealistów. Tymczasem okazuje się, że istnieje w sztuce nurt, w którym najistotniejszym elementem jest nie symbolika czy impresja, a jak najwierniejsze oddanie rzeczywistości. Nurt ten, rozwijający się dynamicznie od mniej więcej 10-ciu lat i mający swe źródło w fotorealizmie, otrzymał nazwę hiperrealizmu. W obu przypadkach artyści w swej pracy bazują na oryginalnych fotografiach, jednakże podczas gdy fotorealiści skupiają się głównie na podobieństwie pomiędzy dziełem i fotografią, hiperrealiści posuwają się o krok dalej starając się nadać swym dziełom wielowymiarowość i emocjonalność, jakiej brakuje fotografii.
   Jednym ze znanych hiperrealistów jest urodzony w 1977 roku w Guadalajara meksykański artysta Omar Ortiz. Omar od dziecka interesował się malarstwem i rysunkiem. Po ukończeniu studiów graficznych postanowił swoją pasją zarabiać na życie. W swojej pracy posługuje się farbami olejnymi, gdyż jego zdaniem malarstwo olejne to najszlachetniejsza z technik. Prace Omara charakteryzuje minimalistyczny hiperrealizm, w którym dominującym elementem jest ludzkie ciało. Tło jego obrazów często stanowią neutralne barwy, rozmaite tekstury lub dzieła sztuki, a uzupełnienie - materiały, które Omar oddaje w sposób mistrzowski.
   Mówiąc o swojej pracy artysta podkreśla, iż zawsze stara się przedstawiać rzeczy w sposób możliwie najdokładniej oddający rzeczywistość. Lubi wyzwania, szczególnie te związane z wiernym oddawaniem na płótnie odcieni ludzkiej skóry oraz jej szczegółów, które najlepiej uwidaczniają się w jasnym, naturalnym świetle. Ponadto Omar stawia w swych dziełach na prostotę wychodząc z założenia, iż nadmierne bogactwo czyni obraz uboższym.
   Poniżej kilka dzieł tego niezwykle uzdolnionego artysty. Wszystkie pochodzą ze stron autorskich
http://omarortiz.wordpress.com/ oraz http://www.omarortiz.com.mx/, na które serdecznie zapraszam.


















   Obrazy Omara Ortiza zachwycają realizmem i wiernością szczegółów. Dzięki doskonale dobranym odcieniom i wielowymiarowej grze światła i cienia przedmioty na obrazach Ortiza zdają się być jak rzeczywiste, a postacie tak żywe, jakby lada moment miały zejść z płótna. 
   Pragnę serdecznie podziękować autorowi za możliwość umieszczenia jego prac na moim blogu, a Was zapraszam do kliknięcia na link: http://www.boredpanda.com/hyper-realistic-art/, gdzie znajdziecie więcej zdumiewających prac utalentowanych hiperrealistów. Osobiście byłam oczarowana i zachwycona! Gorąco polecam, bo jest na co popatrzeć!

wtorek, 15 października 2013

Powojenny savoir-vivre

   Dzięki uprzejmości koleżanki miałam okazję przeczytać bardzo interesującą książeczkę pt. "Zwyczaje towarzyskie. Poradnik na codzień", wydaną przez Wydawnictwo "Mody i Życia Praktycznego". Choć brakuje w niej daty publikacji, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że książeczka ta pojawiła się na rynku na przełomie lat 40-tych i 50-tych. A co w niej takiego ciekawego zapytacie? Ano fakt, że opisuje ona zasady savoir-vivre obowiązujące w powojennej Polsce, a tym samym stanowi obraz społeczeństwa, w którym stare dobre maniery przedwojennej polskiej śmietanki towarzyskiej funkcjonowały obok nowoczesnych zasad etykiety obywatela państwa socjalistycznego. Niektóre z opisanych w książce zasad są tak podstawowe i oczywiste, że wydawać by się mogło, iż nie ma sensu o nich wspominać, a jednak fakt umieszczenia ich w poradniku wyraźnie świadczy o istniejącej w tamtych czasach konieczności dokształcenia w tej dziedzinie narodu polskiego, którego sporą część po wojnie stanowili chłopi i robotnicy. Autorzy podręcznika uznali za stosowne przypomnieć o tym, że "Drobne nieraz na pozór rzeczy - w porę odpowiednio oddany ukłon nawet obcej osobie, gest uprzejmości, umiejętność panowania nad zewnętrzną formą może zaważyć nieraz na naszym życiu..."
   Książka podzielona jest na kilkadziesiąt krótkich rozdziałów. I tak mamy zasady związane z zawieraniem znajomości, zasady obowiązujące przy stole, zasady organizowania przyjęć, zasady odpowiedniego ubioru, zasady zachowania w parku, tramwaju, sklepie, poczekalni u dentysty, na ulicy, zasady związane z ukłonami, całowaniem w rękę, prowadzeniem rozmowy, paleniem tytoniu, rodzinnymi uroczystościami itd.
   Klimat dawnych, przedwojennych lat czuć wyraźnie w ustępach mówiących o dawaniu napiwków służbie domowej, pozostawianiu bilecików wizytowych,  rewizytowaniu. Wiele zasad jest natomiast aktualnych i obowiązuje po dzień dzisiejszy. Okazuje się także, że czasami to, co w latach powojennych uznawane było za relikt, dziś powraca do łask, np. biała suknia panny młodej: "Biorąc ślub przed południem, państwo młodzi i zaproszeni na wesele goście są w wizytowych ubraniach. Welon i biała suknia (mało dziś używane) obowiązują po południu - pan młody jest wtedy we fraku."
   A oto kilka wyłonionych przeze mnie perełek, które już dawno odeszły w zapomnienie:
1. "Jeżeli mężczyzna spotyka nieznajomą kobietę, którą chciałby poznać, a nie ma nikogo, kto by go przedstawił, może to zrobić sam, ale nigdy na ulicy (...) Kobieta nie może tego zrobić w żadnym wypadku. Jeżeli bardzo pragnie poznać kogoś, może tylko starać się wyszukać wspólnego znajomego i prosić, aby jej przedstawiono mężczyznę, o którego jej chodzi."
2. "Kobieta wstaje przy powitaniu tylko kobiety starszej lub bardzo poważnego, starszego mężczyzny - mężczyzna wstaje zawsze. Młoda panna może iść do lokalu publicznego, na bal, na spacer z narzeczonym lub kolegą. Może jechać z nim na parogodzinną wycieczkę, o ile jedzie kilka osób. Jeśli mieszka sama, nie powinna przyjmować mężczyzn późnym wieczorem lub pozwalać im przesiadywać u siebie do późna."
3. "Gospodarze domu powinni oczekiwać gości, przy czym pani domu nie może ubrać się zbyt strojnie, aby nie była lepiej ubrana od której z pań przybyłych."
4. "Mężczyzna na prywatnym wieczorku (tanecznym) obowiązany jest przetańczyć najprzód z panią domu i jej córkami. Jeżeli gospodyni lub gospodarz poprosi, aby przetańczyć z którąś z pań, należy to zrobić. Prosząc damę do tańca, trzeba podejść do niej, ukłonić się, czekać aż pani wstanie. Po tańcu odprowadzić ją na miejsce, podziękować ukłonem. Nigdy nie zostawiać swojej partnerki na środku sali (...) Mężczyzna, chcąc przetańczyć z nieznajomą panią, powinien podejść do mężczyzny siedzącego obok niej, przedstawić mu się, prosząc o przedstawienie go z kolei pani i zapytać się jej, czy pozwoli zaprosić się do tańca. Po przetańczeniu odprowadzić swoją tancerkę na miejsce, podziękować jej, ukłonić się całemu towarzystwu i odejść."
5. "Kobieta może iść sama do restauracji czy kawiarni, o ile nie jest młodą panienką".
6. "Kobiety młode mogą nosić wszystkie kolory - z warunkiem, aby na ulicę nie kłaść ubrania zbyt jaskrawego - kobiety starsze muszą poprzestać na kolorach spokojnych, ciemnych - z jaśniejszych nosić tylko szary i piaskowy."
   Ciekawa pozycja jednym słowem. Polecam :)


wtorek, 8 października 2013

Literacka telepatia

   Zawsze zdumiewał mnie proces przekazywania wiedzy i wrażeń za pomocą literatury. Jest w nim coś magicznego. Myśli pisarza, jego pomysły - wszystko to, co na co dzień jest zupełnie niedostępne dla drugiego człowieka, za pomocą niezwykłego kodu, jakim jest język pisany, trafia do wyobraźni tysięcy ludzi.
   Stephen King w swoim Pamiętniku rzemieślnika określił pisanie jako telepatię. Brzmi niewiarygodnie? Być może, ale jeśli głębiej się nad tym zastanowimy... Z pewnością każdy z nas przeczytał w życiu książkę, która pochłonęła go bez reszty. Czytając odbywaliśmy podróże w czasie, przenosiliśmy się na inne kontynenty, do innych galaktyk być może, z zapartym tchem chłonąc kolejne zdania, które nasz mózg przetwarzał na obrazy, dźwięki, zapachy, zapierające dech w piersiach wydarzenia lub wzruszające do łez sceny. Rzędy czarnych liter w naszych głowach ożywały, przybierając niezwykle wyrazistą formę. I to wszystko bez jednego, najcichszego szeptu. 
   Potęga książki polega właśnie na tym, że wprawia ona w ruch naszą wyobraźnię. Żaden film, żadne przedstawienie teatralne czy koncert muzyczny, choć dostarczają nam niezapomnianych wrażeń, do swego odbioru angażują więcej zmysłów, nie mogą się równać z fenomenem słowa pisanego. Tutaj bowiem obrazy, myśli i emocje, wędrując w czasie i przestrzeni, w absolutnej ciszy docierają z jednego umysłu do drugiego. King nazywa to spotkaniem umysłów. Każda książka stanowi grunt, na którym dochodzi do spotkania umysłów pisarza i czytelnika. Jest to co prawda spotkanie, w którym informacje przepływają tylko w jednym kierunku, ale myślę, że każdy miłośnik książek zgodzi się ze stwierdzeniem, iż czytając książki doświadczamy magii. Magii słowa pisanego.
   O tym, czy takie spotkanie czytelnik uzna za udane, w znaczącym stopniu decyduje kunszt piszącego. Nie każdy pisarz ma tę zdolność do zabierania swych czytelników w niezwykłą podróż w głąb własnej wyobraźni. Nie każdy posiada umiejętność takiego operowania słowem, by wzbudzić w drugim człowieku silne emocje, odmalować wyraziste obrazy, oddziaływać na jego zmysły, wciągnąć go w swój świat na tyle głęboko, by zapomniał o otaczającej go rzeczywistości. A jednak jest to możliwe. 
   Zdarza się, że po skończonej lekturze odkładamy na bok książkę przepełnieni emocjami, wzruszeniem, kotłującymi się w nas myślami, i jeszcze długo zastanawiamy się nad losami bohaterów. Zdarzają się książki, które nami wstrząsają, które nas urzekają, wzruszają. Książki, o których nie możemy zapomnieć, do których często powracamy. Książki dobrze napisane, w których myśli pisarza przekazane zostały za pomocą słów i zdań wyrazistych, zapadających w serce, oddziaływających na wyobraźnię. Takich właśnie książek wam i sobie życzę jak najwięcej :)

czwartek, 3 października 2013

To mnie zachwyca: w królestwie muzycznych doznań

   Jest prawdą powszechnie znaną, że dobra ścieżka dźwiękowa w filmie potrafi zdziałać cuda. Właściwie dobrany podkład muzyczny potęguje nasze przeżycia jako widzów, wyciska z oczu łzy lub z napięcia wbija w fotel. Komponowana specjalnie na potrzeby konkretnego dzieła filmowego muzyka stanowi jego istotne dopełnienie. Podkreśla charakter filmu, pomaga budować nastrój oraz przekazywać emocje głównych bohaterów.
   Już w czasach kina niemego doceniano muzykę jako nieodłączny element spektaklu. Odgrywana na pianinie przez tapera, a niekiedy i przez całe orkiestry symfoniczne, muzyka doskonale dopełniała świat przedstawiony na ekranie. Współcześnie do produkcji filmowych zatrudnia się kompozytorów, którzy od podstaw tworzą ścieżkę dźwiękową filmu starając się, by jak najwierniej oddawała ona świat w nim przedstawiony. Jednym z najznakomitszych współczesnych twórców muzyki filmowej jest Hans Zimmer.
   Ten urodzony w 1957 roku niemiecki kompozytor skomponował ścieżkę dźwiękową do ponad 100 produkcji filmowych, wśród których znajduje się wiele znanych i nagradzanych dzieł, m.in. Rain manKról lew, Karmazynowy przypływ, Cienka czerwona linia, Gladiator, Ostatni samuraj czy Incepcja. Zimmer dotychczas został nagrodzony Oskarem, dwoma nagrodami Golden Globe oraz czterema nagrodami Grammy, a The Daily Telegraph wymienił go na liście 100 żyjących geniuszy.
   Dzieła Hansa Zimmera są powszechnie rozpoznawalne dzięki błyskotliwemu łączeniu dźwięków elektronicznych z tradycyjną aranżacją symfoniczną. Zimmer poprzez swoją twórczość po mistrzowsku gra na emocjach widzów. Wprowadza ich w świat doskonale skomponowanych dźwięków, które nie tylko wiernie oddają klimat filmu, ale także rozbudzają w widzach głęboko skrywane tęsknoty i lęki.
   Poniżej kilka przykładów twórczości Hansa Zimmera. Szczególnie polecam motyw przewodni serialu wojennego Pacyfik oraz utwór Now we are free z filmu Gladiator - według mnie jedne z najpiękniejszych utworów muzyki filmowej :)
 
Ostatni samuraj

Cienka czerwona linia

Król lew

Incepcja

Gladiator

Pacyfik

   Nazwisko Zimmera jest dla mnie gwarancją doskonałej ścieżki dźwiękowej. Jest to kompozytor, który tworzy muzykę pełną emocji i  który nigdy nie zawodzi. Jego dzieła stanowią prawdziwą ucztę dla uszu, a w połączeniu z obrazami filmowymi dostarczają niezapomnianych przeżyć. Polecam gorąco :)