sobota, 25 października 2014

Powoli do przodu...

   Witajcie kochani, przez ostatnich kilka tygodni zaniedbałam nieco swój blog, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że we wrześniu i w październiku starałam się każdą wolną chwilę poświęcić na pisanie. Jak wspominałam Wam jakiś czas temu - praca nad moją trzecią książką trwa. Czasami wre, czasami wlecze się niemiłosiernie, ale najważniejsze, że posuwa się do przodu. Tak, jak obiecałam, mam dla Was mały update. Mogę zdradzić, że za mną już nieco ponad 480 tysięcy znaków, a przede mną jeszcze mniej więcej raz tyle. Zapowiada się kobyła, powiecie. Tak, przyznaję, i w tym przypadku nie mam nic na swoją obronę. Ot, tak wyszło. Liczba bohaterów i wydarzeń zrobiła swoje, a przecież przede mną jeszcze daleka droga. Oczywiście kiedy nadejdzie etap poprawek, liczba znaków z pewnością się zmniejszy, ale tak czy inaczej czeka Was sporo czytania :-) Ponownie proszę o trzymanie za mnie kciuków, bo nie powiem, bywa ciężko i nachodzą mnie chwile zwątpienia, kiedy dochodzę do wniosku, że pogodzenie pisania z pracą zawodową, opieką nad domem i dzieckiem to zadanie ponad moje siły... Przydałby mi się taki porządny zastrzyk energii i co najmniej miesiąc urlopu.
   W każdym bądź razie jestem, piszę i pamiętam o Was. Pozdrawiam serdecznie i ponownie znikam na jakiś czas :-)

środa, 10 września 2014

Dzień z życia młodej mamy II

   Czas leci nieubłaganie. Dni zamieniają się w tygodnie, tygodnie w miesiące i nim się rodzice obejrzą, w domu zamiast maleńkiego bobaska mają biegającego łobuziaka, który (jeżeli tylko będzie miał ku temu sposobność) wciśnie się w każdy kąt, zaglądnie w każdą dziurę i porwie wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego rączek.
   Z naszej kochanej Dzidzi wyrósł kochany, ciekawy świata Brzdąc. Brzdąc ma półtora roku i kocha mówić, choć na razie mowa Brzdąca częściej przypomina egzotyczną mieszaninę japońskiego z chińskim, niż mowę polską. Brzdąc jednak doskonale radzi sobie z tą barierą komunikacyjną, oznajmiając wszelkie swoje potrzeby i zachcianki za pomocą kodu rozpoznawalnego bezbłędnie przez matki na całym świecie - krzyku (a głos Brzdąc ma donośny, oj ma. Świetlana kariera w operze jest niewykluczona ;))
   Poranek. Z pokoju obok dobiegają mnie jakieś dźwięki. Po chwili rozlega się tupot drobnych nóżek i w drzwiach naszej sypialni staje Brzdąc. Zaspana, z króliczkiem w jednej i kocykiem w drugiej rączce, po chwili namysłu bierze rozpęd i tarabani się na nasze łóżko. Unoszę Brzdąca i daję jej buziaka na dzień dobry. Jeszcze przez chwilę wylegujemy się w łóżku, po czym wstajemy, a Brzdąc jak zwykle dostaje niespodziewanego zastrzyku energii, gdy tylko jej stópki dotykają podłogi. Niczym rakieta wystrzeliwuje w stronę łazienki. Skręcam do pokoju Brzdąca (dopiero niedawno, po tygodniu intensywnych porządków udało się nam ten pokój ze składu sprzętów wszelakich zamienić w dziecięcą sypialnię) i wyjmuję z komody czyste ubranie (wczorajsze ubranie właśnie moczy się w wodzie z proszkiem, do której wsadziłam je poprzedniego wieczoru z nadzieją, że tym razem plamy z malin jakimś cudem dadzą się usunąć...).
   Po chwili kieruję się do łazienki. Wchodzę do środka i odkrywam, że zaledwie dwadzieścia sekund wystarczyło Brzdącowi, by pościągać z wieszaków wszystkie ręczniki, opróżnić i porozrzucać całe opakowanie pieluch oraz powyjmować zawartości szafki z kosmetykami. Po kilku minutach, podczas których przebieram i przewijam Brzdąca (przewijanie i przebieranie Brzdąca ostatnimi czasy coraz bardziej przypomina próby opanowania wijącego się węgorza), mała rozrabiaka rusza na podbój swojego pokoju, a ja mam chwilę, by ogarnąć siebie i łazienkę.
   Śniadanie Brzdąc już tradycyjnie zjada w akompaniamencie piosenek, wierszyków i bajek. Gdy recytuję Kaczkę Dziwaczkę (zmieniając głos i strojąc miny) po raz kolejny zastanawiam się, czy aby nie minęłam się przypadkiem z powołaniem i nie powinnam była zostać artystką estradową. Jednego zadowolonego widza miałabym na pewno :) Czasami Brzdąc zje grzecznie całe śniadanko, a czasami już w połowie posiłku z zawzięciem usiłuje wytrącić mi z dłoni łyżkę (wytrącanie łyżki lub łapanie jej w locie to jedna z ulubionych dyscyplin sportowych Brzdąca). W takich przypadkach, jak na resztkojada przystało, dojadam to, czego nie dojadł Brzdąc, a tym samym mam swoje śniadanie z głowy (ze słownika młodej mamy: RESZTKOJAD - gatunek ssaka z rodziny człowiekowatych, którego jednym z podstawowych źródeł pokarmu są resztki pożywienia pozostawione przez młode. Gatunek pospolity, występujący powszechnie na wszystkich kontynentach, w Polsce znany pod potoczną nazwą mama (rzadziej tata)).
   Po śniadaniu usiłuję zasiąść do komputera, by sprawdzić pocztę. Brzdąc na widok monitora momentalnie wpycha mi się na kolana i, wysuwając swój maleńki języczek, sprawdza, ile klawiszy naraz jest w stanie nacisnąć obiema rączkami (sądząc po tym, co zaczyna dziać się na ekranie, jest ich sporo...). Odstawiam Brząca z powrotem na podłogę, na co mała reaguje głośnymi okrzykami protestu. W takich sytuacjach najczęściej z pomocą przychodzi mi niezawodna przyjaciółka wszystkich mam i niań - świnka Pepa. Brzdąc na samo słowo "Pepa" pędem rusza do pokoju, gdzie wspina się na kanapę, układa sobie podusię i kładzie się na niej z wyczekiwaniem spoglądając w telewizor.
   Po bajce bawimy się, czytamy lub wychodzimy na spacer. Brzdąc szczególnie lubi nasze wspólne wyprawy do sklepu, wtedy bowiem po drodze zahaczamy o niewielki plac zabaw. Brzdąc jest ogromną fanką wszystkiego, co buja się lub kręci, i raz posadzona na huśtawce potrafi bujać się bez końca. Dopiero wzmianka o czekających w sklepie borówkach skłania Brzdąca do zejścia z huśtawki (Brzdąc, gdyby miała taki wybór, to zapewne żyłaby tylko o borówkach i rosołku).
   W sklepie Brzdąc na widok stoiska z pieczywem oznajmia krótkim acz donośnym krzykiem, że jest gotowa na przekąskę, i tak do torebki na pieczywo ląduje zaledwie połowa rogalika. Zajęta zakupami dopiero przy kasie zauważam, że pokryta okruchami pasażerka wózka dorwała się także do paczki z dziecięcymi serkami, które nieopatrznie dałam jej do potrzymania. Jakimś cudem zdołała przegryźć się przez czerwoną siateczkę, szeleszczące opakowanie i czerwoną otoczkę. Dokładam obślinioną paczkę napoczętych serków do reszty zakupów, rzucając przy tym kasjerce przepraszające spojrzenie.
   Po powrocie do domu, ledwo położę torby na podłodze, Brzdąc już zabiera się za rozpakowywanie. Moja mała pomocnica wyjmuje zakupy i roznosi je po domu, upewniając się przy tym, że trafią one wszędzie, tylko nie tam gdzie ich miejsce (gdzie jest ten przeklęty jogurt? Jestem pewna, że wrzuciłam go do koszyka. A spakowałam? Jejku, może został w sklepie? Na rachunku jest, zapłaciłam, więc gdzie on się podział?). Tak na marginesie to Brzdąc generalnie z ogromnym zaangażowaniem oddaje się takim czynnościom jak rozpakowywanie, wyjmowanie, rozbieranie, rozkładanie, wysypywanie, lecz niestety wszelkie czynności odwrotne Brzdąca nie interesują. Szczególnie upodobała sobie kosz na recycling, tak więc za każdym razem, gdy wchodzę do kuchni, zastaję na podłodze puste kartonowe opakowania, plastikowe butelki i papiery (taka uwaga dla przyszłych rodziców - nie kupujcie swoim pociechom drogich zabawek, zapewniam was, że im do szczęścia naprawdę wystarczy pusta butelka po Kubusiu).
   Jakiś czas później w trakcie zabawy Brzdąc zamiera w nagłym skupieniu. Doświadczenie nauczyło mnie już, że jest to moment, którego lepiej nie przegapić. Pędzimy razem do łazienki, gdzie Brzdąc z piskiem radości łapie za swoją niebieską nakładkę z Kubusiem Puchatkiem i kładzie ją na toalecie. Po chwili w toalecie ląduje kupa, co nieodmiennie nagradzamy z Brzdącem gromkimi brawami (tak, tak kochani. Ludzie nagradzają oklaskami dobre przedstawienie lub koncert, rodzice maluchów - lądującą w kibelku kupę...).
   Około dwunastej Brzdąc zaczyna przejawiać pierwsze oznaki zmęczenia. Trze oczka, po czym zrywa się i biegnie do kuchni. Tam wspina się na paluszkach, jedną rączką łapie za blat a drugą wskazuje na opakowanie mleka dla dzieci, krzycząc przy tym głośno. Po opróżnieniu butelki Brzdąc kładzie się grzecznie do łóżeczka, przytula swojego króliczka i wkrótce zasypia mocnym snem.
   W dni, kiedy jestem wyjątkowo zmęczona, podążam śladami Brzdąca i padam na łóżko w pokoju obok, częściej jednak zakasam rękawy i biorę się za roboty domowe (niestety, pranie się samo nie zrobi, naczynia same nie umyją, podłoga sama się nie powyciera, a obiad sam nie ugotuje. A szkoda).
   Po mniej więcej dwóch godzinach Brzdąc się budzi, a wkrótce potem z pracy wraca mój mąż. Czasami, gdy zaczynam pracę nieco później niż zwykle, udaje się nam zjeść wspólny posiłek, po czym nadchodzi moja kolej, by wyjść do pracy. Całuję Brzdąca, macham jej na do widzenia i wskakuję na rower. Wracam zazwyczaj późnym wieczorem. Brzdąc już od dawna smacznie śpi. Wchodzę na piętro, zaglądam do sypialni Brzdąca. Za każdym razem, na widok mojego śpiącego aniołka, ogarnia mnie czułość. W takich chwilach zawsze myślę o tym, jaką jestem szczęściarą, że mam zdrowe, kochane dziecko.
   Jak każda matka bywam zmęczona. Czasami opadają mi ramiona, mam ochotę usiąść, zatkać uszy i nie kiwnąć nawet palcem. Zdarza mi się przekląć siarczyście, gdy wchodzę do ciemnego pokoju i następuję gołą stopą na drewniany klocek. Zdarza mi się wydobyć zaginione ciastko z zakamarków kanapy, czy natrafić na wgniecioną w dywan borówkę. Bywa, że wyjście z domu kończy się dla mnie spływającym po plecach potem i wypiekami na twarzy (ostatnio miałam wizytę u lekarza i Brzdąc w poczekalni dał mi porządnie popalić. Uspokajając płaczące dziecko i sprzątając porozrzucane ulotki jak nigdy zapragnęłam stać się niewidzialna. A przecież obiecywałam sobie, że mnie się to nigdy nie przytrafi, że moje dziecko będzie się zachowywać grzecznie. Taaaa...).
   Bycie mamą to ciężka praca, ale jednocześnie przynosi ona mnóstwo szczęścia. Tego zwykłego, codziennego szczęścia płynącego z bliskości z maleńkim człowieczkiem. Obserwuję, jak rośnie, uczy się, odkrywa świat i swoją własną, niepowtarzalną osobowość. Każdy maleńki sukces mojej córeczki to dla mnie ogromna radość. Tupot bosych stópek o poranku, promienny uśmiech, którym mnie wita - takie chwile niczym promienie słońca rozjaśniają mój świat. Lekko nie ma. Ale warto być mamą. Naprawdę warto :)

Przeczytaj także:
Dzień z życia młodej mamy.

środa, 27 sierpnia 2014

J.K. Rowling dla dorosłych

   Zawód pisarza bywa niewdzięczny. Wielu autorów, wkładających całe swoje serce w powieści, które piszą, nigdy nie zazna sławy. Wielu do końca życia będzie pracować w zawodzie nie związanym z literaturą i pisać książki w czasie wolnym od pracy, sprowadzając esencję swojego życia do roli hobby. Wielu na pewnym etapie będzie musiało stanąć przed wyborem i porzucić pisanie na jakiś czas, czasami nawet na dobre. Wielu się nie podda i do końca walczyć będzie o to, by przebić się ze swoją twórczością na rynek wydawniczy. W końcu (wbrew pozorom) wielu się to uda. Niewielu jednak doświadczy tak oszałamiającej kariery, jak brytyjska pisarka Joanne Rowling, znana na całym świecie jako J.K. Rowling - autorka Harry'ego Pottera.
   Historia J.K. Rowling jest tak niesamowita, że spokojnie mogłaby stanowić fabułę hollywoodzkiego filmu. Ta nikomu nieznana autorka, samotna matka przez lata zmagająca się z depresją i problemami finansowymi, w przeciągu zaledwie kilku lat stała się najlepiej sprzedającą się (żyjącą) pisarką brytyjską, mającą rzesze fanów na całym świecie i liczne nagrody literackie na swoim koncie.
   Seria książek o przygodach młodego czarodzieja okazała się najlepiej sprzedającą się serią w historii, przekraczając liczbę 460 milionów sprzedanych egzemplarzy. A zaczęło się zwyczajnie, od pomysłu, który naszedł pisarkę podczas podróży pociągiem. Stworzenie pierwszej części Harry'ego Pottera zajęło Rowling kilka lat, a manuskrypt początkowo został odrzucony przez dwanaście wydawnictw, zanim zainteresował się nim Dom Wydawniczy Bloomsbury. Egzemplarze z pierwszego nakładu, który wyniósł tysiąc kopii, potrafią dzisiaj osiągać cenę nawet 25 tysięcy funtów.
   Popularność książek o Harrym Potterze rosła lawinowo. Każda kolejna część biła rekordy sprzedaży, przy czym ostatni tom Harry Potter and the Deathly Hallows (Harry Potter i Insygnia Śmierci), który ukazał się w 2006 roku, zdołał pobić wszystkie poprzednie osiągając rekordową liczbę 11 milionów sprzedanych kopii w pierwszym dniu sprzedaży (łącznie w UK i Stanach Zjednoczonych). Harry Potter, którego przygody przetłumaczono na ponad sześćdziesiąt pięć języków, stał się międzynarodowym fenomenem, marką, której wartość szacuje się na 15 miliardów dolarów.
   Wielu pisarzy, których debiutancka powieść odniosła sukces, staje w obliczu wyzwania. Presja, by kolejna powieść dorównała sukcesowi pierwszej, by została równie ciepło przyjęta przez czytelników i krytyków, jest czymś, czego istnieniu trudno zaprzeczyć. Wydawać by się mogło, że w przypadku Rowling, do której przylgnęła łatka autorki książek dla dzieci i młodzieży, presja ta musiała być niewyobrażalnie wielka. Mimo to J.K. Rowling postanowiła zaryzykować. Napisała powieść, która zarówno tematem jak i treścią zdecydowanie odbiega od świata wykreowanego w serii o Harrym Potterze, i która, dla odmiany, skierowana jest do dorosłego czytelnika.
   Wciąż pamiętam, z jakim zaabsorbowaniem czytałam każdą kolejną powieść o Harrym. Dlatego też z ogromną ciekawością wzięłam się do czytania pierwszej powieści dla dorosłych autorstwa Rowling. Jakiś czas później, gdy na jaw wyszło, że Rowling posługując się pseudonimem Robert Galbraith, napisała także dwie powieści detektywistyczne, sięgnęłam i po nie. I to właśnie o tych powieściach i moich wrażeniach z nich chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć.
   Casual Vacancy (Trafny wybór) - powieść, która ukazała się na rynku w 2012 roku - to napisana z niezwykłą przenikliwością historia mieszkańców małego brytyjskiego miasteczka. Pagford to urocza, zamieszkana w większości przez białą klasę średnią miejscowość, którą można byłoby określić mianem sielskiej, gdyby nie fakt, że na jej obrzeżach wyrosła dzielnica biedoty. Jej mieszkańcy, w większości dotknięci rozmaitymi formami społecznej patologii, są dla mieszkańców Pagford niczym brud pod paznokciem. Nic dziwnego, że gdy tylko nadarza się okazja i zwalnia się miejsce w radzie parafialnej miasteczka, rozpoczyna się walka o nie, a tym samym o moc decyzyjną w sprawie przesunięcia granic miasteczka oraz przyszłości kliniki odwykowej, będącej kością niezgody pomiędzy mieszkańcami Pagford. Ale to tylko jeden z tematów tej wielowątkowej powieści. Społeczna patologia, rozmaitego rodzaju uzależnienia, trudne relacje pomiędzy rodzicami i dziećmi, uprzedzenia, małomiasteczkowa hipokryzja to tylko niektóre problemy poruszone na kartach tej książki. Rowling nie tylko żywo i z niemal brutalnym realizmem przedstawia rodziny dotknięte patologią, ale także z niebywałą wnikliwością zagląda pod powierzchnię tego z pozoru sielskiego i nieskazitelnego życia klasy średniej, i tu i tam odgrzebując brzydkie sekrety i natrafiając na ogrom ludzkich emocji i przeżyć.
   Książka poruszyła mnie, dotykając niemal każdej struny w moim sercu i grając na moich emocjach bez jednego fałszywego dźwięku. I nie chodzi tu tylko o samą fabułę, ale także o sposób, w jaki J.K. Rowling kreuje główne postacie, nadając im wielowymiarowość i złożoność, zaglądając w najciemniejsze zakamarki ich umysłów i odkrywając przed nami ich sekrety. Ma się wrażenie, że postacie te są równie żywe, jak my sami. Zmysł obserwacji, przenikliwość i umiejętność płynnego przełożenia ich na słowa czyni z Rowling naprawdę utalentowaną pisarkę. Czytając podążamy śladami bohaterów, niejednokrotnie mając ochotę głośno wyrazić swoje oburzenie czy współczucie. Mamy ochotę na nich nakrzyczeć, zwymyślać, a czasem... czasem mamy ochotę przygarnąć ich do serca i szepnąć: nie bój się, wszystko będzie dobrze. W zalewie powieści z irytująco papierowymi postaciami proza J.K. Rowling przywraca wiarę w moc pióra.
   W czerwcu 2013 roku na rynku ukazało się Wołanie kukułki (The cuckoo's calling) - powieść detektywistyczna, którą Rowling wydała pod męskim pseudonimem. Gdy informacja o tym, kto tak naprawdę kryje się za tym zaskakująco dobrym debiutem, wyciekła do gazet, Wołanie kukułki błyskawicznie znalazło się na pierwszym miejscu listy bestsellerów Amazona.
   Głównym bohaterem powieści jest prywatny detektyw Cormoran Strike, który otrzymuje zlecenie zbadania okoliczności podejrzanej śmierci młodej i znanej modelki. Wołanie kukułki, mimo że mniej emocjonalne w odbiorze, czyta się jednym tchem. Kiedy już zaczęłam, poświęcałam praktycznie każdą wolną chwilę, by przeczytać choć kilka stron. I znowu była to zasługa fantastycznego stylu J.K. Rowling. Misternie zbudowany świat, dbałość o szczegóły, rozbudowane postacie, które autorka pozwala nam poznać poprzez ich czyny i słowa, a nie męczące opisy - wszystko to sprawiało, że zanurzałam się w powieść niemal natychmiast, przeskakiwałam z mojego świata do świata głównych postaci i żaden hałas nie był w stanie mnie rozproszyć. Rowling malowała w mojej głowie sceny tak wyraźne, że miałam wrażenie, jakbym tam była. Jakbym siedziała w gabinecie detektywa, podróżowała metrem u jego boku, podążała za nim krok w krok ulicami Londynu. W książce nie ma zbyt wiele wartkiej akcji, obserwujemy w miarę spokojne i metodyczne śledztwo, wraz z Cormoranem przesłuchujemy świadków i staramy się wyłonić z poszczególnych kawałków jeden spójny obraz.
   Kolejnym ogromnym plusem powieści jest sam główny bohater - postać nietuzinkowa, złożona, niedająca się nie lubić. A najlepsze jest to, że nasza sympatia, a w pewnym momencie także i szacunek dla detektywa Strike'a rodzi się naturalnie, samoczynnie, nie dlatego, że autorka stara się na siłę pokazać go z jak najlepszej strony, a dlatego, że pokazuje go dokładnie takim, jakim jest naprawdę. Nie sztuką jest napisać o swoim bohaterze na pierwszej stronie powieści, że jest prawy i mądry. Sztuką jest sprawić, by czytelnik sam to odkrył. Rowling w tym stopniowym odkrywaniu przed nami swoich postaci jest prawdziwą mistrzynią.
   Nic dziwnego, że po skończeniu książki jeszcze tego samego dnia sprawdziłam, czy na rynku dostępne są kolejne powieści wydane pod pseudonimem Roberta Galbraith. Ku mojej ogromnej radości okazało się, że i owszem.
   The silkworm to druga powieść, której bohaterami są Cormoran Strike i jego bystra asystentka Robin. Książka ma ukazać się w Polsce we wrześniu i będzie nosić tytuł Jedwabnik. Ponieważ jednak mnie wrodzona niecierpliwość nie pozwoliła czekać tak długo, sięgnęłam po wydanie brytyjskie. Ponownie zatraciłam się całkowicie w opisywanym świecie, usiłując rozwikłać wraz z parą głównych bohaterów zagadkowe zaginięcie pewnego pisarza, który, jak się okazuje, stał się ofiarą wyjątkowo wyrafinowanego i brutalnego morderstwa. Kolejna świetna książka, która moim zdaniem ugruntowała pozycję J.K. Rowling jako wszechstronnej i utalentowanej pisarki.
   Rowling niejednokrotnie powtarzała, że sukces, który odniosła przyniósł jej przede wszystkim wolność. Wolność wyboru i pisania o tym, o czym ma ochotę pisać. Wolność decydowania o tym, czy skończoną powieść wydać, czy też odłożyć ją na bok. I choć z pewnością dla wielu J.K. Rowling pozostanie na zawsze przede wszystkim autorką Harry'ego Pottera, to w moich oczach jest ona pisarką, która nie boi się ryzyka, która nie pozwala przykuć się na stałe do jednego gatunku, czy jednej grupy odbiorców. Pisarką, która pisze przede wszystkim dla samej przyjemności pisania. Z uwagą będę śledzić jej dalsze dokonania i z pewnością sięgnę po każdą kolejną powieść, którą zdecyduje się wydać, bez względu na to, czy książka będzie skierowana do młodych, czy do starszych czytelników.
   Mam nadzieję, że udało mi się przekonać Was do sięgnięcia po dorosłe powieści J.K. Rowling. Naprawdę warto. Na koniec pragnę polecić Wam ciekawy wywiad, który z pisarką przeprowadziła Oprah Winfrey. Możecie obejrzeć go klikając tutaj. Polecam także wywiad, w którym Rowling opowiada o Trafnym wyborze -  Writing for grown-ups. Oba te wywiady nie tylko przybliżają nam jej postać jako pisarki, ale także pozwalają poznać ją bliżej jako człowieka. Warto posłuchać.

środa, 13 sierpnia 2014

9 filmów i seriali, które nigdy mi się nie znudzą

   Bardzo lubię dobre kino i staram się przynajmniej raz w tygodniu zorganizować sobie wieczór filmowy. Z reguły sięgam po filmy rekomendowane przez przyjaciół lub takie, o których czytałam i które chciałabym zobaczyć. Czasami uda mi się trafić na film, o którym wcześniej nie słyszałam, a który okazuje się być prawdziwą perełką wśród zalewu nijakości. A czasami... czasami lubię usiąść przed telewizorem i obejrzeć film, który widziałam już dziesiątki razy, którego sceny i dialogi znam nieraz na pamięć.
   Chyba każdy z nas ma przynajmniej jeden taki film, do którego lubi powracać. Z różnych powodów. Być może dlatego, że wiąże się on z miłymi wspomnieniami albo jakimś szczególnym okresem w naszym życiu, może dlatego, że podoba się nam ścieżka dźwiękowa, gra aktorska, bawią nas zabawne dialogi. Albo z tej prostej przyczyny, że oglądanie tego akurat filmu sprawia nam ogromną przyjemność, pozwala się odprężyć i zapomnieć choć na chwilę o troskach dnia codziennego.
   Obejrzałam w życiu wiele filmów, zdecydowaną większość z nich zaledwie jeden raz. Zawsze bowiem znajdzie się coś nowego, dzieło filmowe, którego jeszcze nie widziałam, a które bardzo chciałabym poznać. Natrafiłam na wiele filmów rewelacyjnych, poruszających, kilka prawdziwie wybitnych, a mimo to nie zawsze do nich wracam. Jest jednak kilka filmów, które z różnych przyczyn szczególnie sobie upodobałam. Stanowią one dla mnie odskocznię od codzienności, pomagają odpocząć i zrelaksować się, bawią, wzruszają i nigdy, nigdy mi się nie nudzą! Oto kilka z nich.

   "Miś" (1980)  
Gdybym miała na szybko wymienić kilka kultowych dzieł polskiego kina, Miś z pewnością znalazłby się w pierwszej piątce. Lubię stare, polskie komedie, które wnikliwie i ze sporą dawką humoru przedstawiają absurdy polskiej rzeczywistości z czasów PRL-u. Pełne kultowych scen, doskonałych kreacji aktorskich i haseł, które już na stałe wpisały się w potoczny język Polaków. Nie zliczę nawet, ile razy zdarzyło mi się użyć sformułowania "parówkowy skrytożerca" :-))) Przy tych filmach po prostu nie można się nudzić.

   "Moulin Rouge" (2001)
Mam słabość do musicali - przyznaję się do tego otwarcie i bez bicia. Muzyka, taniec i śpiew w filmie niejednokrotnie stanowią doskonałe dopełnienie fabuły, potrafią przekazać wszystko to, co niedopowiedziane, podkreślić emocje w filmie. Obejrzałam Moulin Rouge wielokrotnie i za każdym razem końcówka wyciskała ze mnie litry łez. To piękna historia miłosna z fantastyczną scenografią, barwnymi kostiumami i doskonałą muzyką w tle. Specyficzny klimat Moulin Rouge z pewnością nie trafi w gust każdego widza, dla mnie jednak jest to dopracowane w najmniejszym szczególe arcydzieło (podobnie z resztą jak The Phantom of the Opera - kolejny musical, który uwielbiam i którego nigdy nie mam dosyć).

 "Allo 'Allo" (1982-1992)
Brytyjczycy mają na swoim koncie wiele doskonałych seriali komediowych, które bawią do łez. Allo 'Allo nie jest tu wyjątkiem. Co sprawia, że ten serial, którego akcja rozgrywa się w okupowanej przez nazistów Francji, od lat cieszy się ogromną popularnością? Myślę, że tajemnica tkwi w niebanalnym humorze sytuacyjnym i wyrazistych, budzących sympatię postaciach. To jeden z tych seriali, które można oglądać bez końca i wciąż się przy nich serdecznie śmiać. Poza tym jest faktem powszechnie znanym, że nic tak nie poprawia nastroju, jak dawka sarkastycznego, zabarwionego absurdem brytyjskiego humoru.

   "Band of brothers" (2001)
Szczerze powiedziawszy nigdy nie przepadałam za filmami wojennymi. Ten stan rzeczy zmienił się wkrótce po tym, jak poznałam mojego męża. To dzięki niemu odkryłam, że filmy wojenne to nie tylko strzelanina, wybuchy i krew. Dobry film wojenny, głęboko osadzony w realiach epoki i z widoczną dbałością o najmniejsze szczegóły tak, by możliwie jak najbliżej odpowiadały rzeczywistości (zarówno pod względem faktów historycznych jak i np. oporządzenia), potrafi wiele nas nauczyć. A jeżeli jeszcze dodamy do tego wciągającą fabułę i doskonałą grę aktorską... taki film niejednokrotnie szokuje, wzrusza, zmusza do głębszej refleksji. Amerykański miniserial Kompania braci to doskonały przykład świetnego kina wojennego. Oglądałam wiele razy i szczerze polecam.

   "Breakfast at Tiffany's" (1961)
Śniadanie u Tiffany'ego po raz pierwszy obejrzałam mając dwanaście lat i z miejsca stał się on jednym z moich ulubionych filmów. Łączy on w sobie kilka elementów, które bardzo lubię - charakterystyczny klimat starych amerykańskich produkcji z lat 50-tych i 60-tych, urok klasycznej komedii romantycznej oraz postać Audrey Hepburn, która jest nie tylko jedną z moich ulubionych aktorek, ale także moim niedoścignionym wzorem stylu, kobiecego uroku i piękna. Za każdym razem, gdy oglądam film z Audrey w roli głównej, przenoszę się myślami do lat wczesnej młodości i tych wszystkich leniwych, niedzielnych popołudni pachnących domowym obiadem, kiedy to zasiadałam przed telewizorem, by obejrzeć kolejny odcinek programu "W starym kinie". Jednym słowem - uwielbiam.

   "Dirty dancing" (1987)
No dobrze, możecie nazwać mnie beznadziejną romantyczką, ale jest coś niesamowicie nastrojowego i sentymentalnego w historii miłosnej Baby i Johnny'ego. Coś, co sprawia, że przypominają się nam nasze pierwsze wakacyjne miłości, pierwsze fascynacje i te wszystkie towarzyszące im intensywne emocje, które nie pozwalały nam spać po nocach. Kiedy jest się młodym, nie istnieją granice, których nie byłoby się w stanie pokonać dla miłości. Za nic mamy wtedy konwenanse, dobre rady dorosłych, a nawet zdrowy rozsądek. Liczy się tylko to uczucie, które nas ogarnia, gdy ukochana osoba jest blisko. Poza tym Dirty dancing już zawsze kojarzyć mi się będzie ze świetną ścieżką dźwiękową i, co tu dużo ukrywać - moją pierwszą filmową fascynacją. Bo tak się składa, że przez pełne dwa dni po obejrzeniu po raz pierwszy tego filmu byłam po uszy zakochana w Patrick'u Swayze :)

   "Gone with the wind" (1939)
Przeminęło z wiatrem to klasyka kinematografii, którą moim zdaniem powinien obejrzeć każdy szanujący się miłośnik kina. Fascynująca historia miłosna z wojną secesyjną w tle, pełna przepychu i wyrazistych, wielowymiarowych postaci, wśród których bez wątpienia króluje pełna temperamentu Scarlett O'Hara. Jak dla mnie to zdecydowanie jedna z najciekawszych kobiecych postaci w historii kina - zdeterminowana, gorącokrwista, kapryśna, a jednocześnie silna i bezkompromisowa w realizowaniu osobistych celów. Podobno w poszukiwaniu idealnej Scarlett przesłuchano do roli 1400 kobiet. Moim zdaniem wybór Vivien Leigh był strzałem w dziesiątkę.

   "Pretty woman" (1990)
Ok, zgadzam się, Prerry woman zdecydowanie zaliczyć należy do gatunku irytująco przewidywalnych i ckliwych komedii romantycznych  z happy endem. Ale chyba przyznacie mi rację, że w swoim gatunku jest to jedna z najlepszych produkcji, która na stałe wpisała się do historii kina. Bo prawda jest taka, że każdy z nas potrzebuje czasami obejrzeć coś lekkiego, przyjemnego, baśniowego wręcz, co odrywa nas od szarej rzeczywistości, napełnia optymizmem i przywraca wiarę w to, że prawdziwa miłość pokona wszelkie przeciwności. Widziałam ten film dziesiątki razy i znam go na pamięć, a mimo to za każdym razem jego oglądanie sprawia mi równie wielką przyjemność. Piękna i młoda Julia Roberts naprawdę cieszy oko, Richard Gere to prawdziwy książę z bajki, a utwór Roxette "It must have been love", który rozbrzmiewa w tle jednej ze scen, od lat należy do moich ukochanych piosenek.


   "Shrek" (2001) 
Shrek rozpoczął modę na filmy animowane dla dzieci, które, ze względu na humor oraz liczne nawiązania do innych kultowych dzieł i produkcji, równie chętnie oglądane są przez dorosłych. Sympatyczne postacie, zabawne sytuacje i błyskotliwe dialogi, których fragmenty na stałe wkomponowały się w nasz codzienny język, sprawiają, że Shreka można oglądać wielokrotnie bez obaw, że nam obrzydnie (za wyjątkiem tych szczególnych sytuacji, kiedy to nasze latorośle zmuszają nas do oglądania Shreka codziennie przez siedem dni w tygodniu, co jak wiadomo, potrafi skutecznie stłumić wszelką sympatię do bajkowych postaci). Oglądałam i polecam wszystkie części. Mile spędzony czas i dobra zabawa gwarantowane :)
   A Wy? Macie swoje ulubione filmy lub seriale, które oglądaliście wielokrotnie?

wtorek, 24 czerwca 2014

To mnie zachwyca: na granicy jawy i snu

   Zdarza się, że w człowieku tkwią głęboko uśpione talenty, które budzą się w najmniej oczekiwanym momencie i zmieniają jego życie raz na zawsze. To właśnie przytrafiło się Sebastianowi Łuczywo - polskiemu fotografowi amatorowi. Tak się składa bowiem, że Pan Sebastian marzył o tym, żeby zostać muzykiem. Jak podkreśla, muzyka od zawsze odgrywała istotną rolę w jego życiu, jest jego największą miłością i inspiracją. I choć z karierą muzyczną nie wyszło, to właśnie muzyka popchnęła go w stronę fotografii, do której, jak się okazało, ma niezwykły talent. "Słuchając muzyki przewijają mi się w głowie różne obrazy i zawsze marzyłem o tym, żeby móc to, co widzę w głowie urzeczywistnić" - powiedział artysta w wywiadzie udzielonym niedawno stacji TVN. To marzenie udało mu się spełnić właśnie dzięki fotografii.
   Zdjęcia Pana Sebastiana zachwycają ulotną baśniową atmosferą z pogranicza jawy i snu, zdradzają doskonałe wyczucie chwili oraz pozwalają zanurzyć się w głębię przeżyć wewnętrznych ich autora, który za pomocą obrazów przekazuje nam własne wizje, emocje i marzenia. Są to zdjęcia, które zabierają nas w niezwykłą podróż, budzą w nas dawno zapomniane dziecięce fantazje oraz głęboko uśpione tęsknoty za sielskim życiem w zgodzie z naturą.
   Choć przygoda Pana Sebastiana z fotografią rozpoczęła się na dobre zaledwie trzy lata temu, jego prace już zostały docenione za granicą i wystawione w wielu znanych galeriach. W przypadku tego artysty powiedzenie "cudze chwalicie, swego nie znacie" jest jak najbardziej na miejscu. Dopiero bowiem dzięki popularności, którą zdobył za granicą, jego wspaniały talent zaczął być dostrzegany i doceniany w Polsce.
   Poniżej przedstawiam Wam kilka wybranych przeze mnie zdjęć z ogromnej liczby fotografii dostępnych w internecie :)













































   Zapraszam Was na stronę autora na Facebooku, gdzie możecie obejrzeć więcej niezwykłych zdjęć. Zachęcam także do wysłuchania wywiadu, którego Pan Sebastian udzielił niedawno w programie "Dzień Dobry TVN". Autorowi serdecznie dziękuję za możliwość wykorzystania jego zdjęć na moim blogu i z całego serca życzę dalszych sukcesów!