sobota, 17 sierpnia 2013

Dzień z życia młodej mamy

   Chodzę pomiędzy półkami pełnymi książek. Piękne wydania. Tytuły, na które od dawna miałam ochotę. I wszystkie w promocji! W kieszeni spodni czuję portfel pękający w szwach od nadmiaru niebieskich i zielonych banknotów. Szczęście niepojęte! Z rękami pełnymi książek podchodzę do kasy. Pani kasjerka uśmiecha się, otwiera usta i...
   - Gu gu... aaa... ba ba baaaa!
   "Dziwne" - myślę. -"Brzmi zupełnie jak..."
   Powoli otwieram jedno oko. Potem drugie. Jak przez mgłę spoglądam na stojące nieopodal łóżeczko, w którym, zapewne już od jakiegoś czasu, zabawa trwa w najlepsze. Dzidzia gaworzy radośnie wymachując w jednej rączce pluszowym pieskiem. Co jakiś czas machanie ustaje, a wtedy druga rączka z uwagą studiuje sterczącą z psiej pupy metkę. Zerkam na zegarek. Jest 5.30 rano, a ja niczego tak nie pragnę, jak zarzucić kołdrę na głowę, pozwolić opaść ciężkim powiekom i powrócić do księgarni. "Jeszcze tylko 5 minut" - myślę sobie i wtulam głowę w poduszkę. Gdy ponownie otwieram oczy okazuje się, że z 5 minut jakimś cudem zrobiło się 15, co niestety w żaden sposób nie wpłynęło na ciężkość moich powiek.
   Wstaję i pochylam się nad łóżeczkiem. Dzidzia na mój widok uśmiecha się szeroko. Senność szybko schodzi na dalszy plan w obliczu tego rozbrajającego uśmiechu. To najpiękniejszy moment dnia. Biorę Dzidzię na ręce i wychodzę do łazienki, by ją przewinąć. Chwilę później w koszu ląduje ciężka pielucha, a Dzidzia i ja wracamy do łóżka na poranne cycolenie (ze słownika młodej mamy: CYCOLENIE - ogół czynności matki i niemowlęcia, związanych z karmieniem piersią, przytulaniem, mizianiem, zabawą i gaworzeniem). Takich językowych wynalazków, niezwykle przydatnych w rozmowach z Dzidzią, jest znacznie więcej. I tak mamy na przykład: piciu piciu, cycu cycu, hopa hopa... (nie pytajcie skąd ta tendencja do powtarzania wyrazów - nie mam pojęcia, ale nawet słowo "kupa" powtarzam dwa razy...). 
   Potem przychodzi czas na śniadanie, zabawy, obowiązkowy odcinek przygód baranka Timmy'ego i jego przyjaciół z przedszkola. Tak na marginesie, to od jakiegoś czasu jestem znawcą programów dziecięcych na kanale Cbeebies. Nie mam pojęcia jakie są wiadomości dnia, jak wygląda sytuacja na rynku pracy, która partia polityczna ma przewagę według ostatnich sondaży i co grają teraz w kinach, ale wiem za to, jak zbudować samochód z kartonowego pudełka, rolek po papierze toaletowym i kilku guzików, oraz że kot listonosza Pata ma na imię Jess. Mało tego, ostatnio podczas zmywania naczyń przyłapałam się na nuceniu piosenki z programu Pana Tumble...
   Około dziewiątej nadchodzi czas pierwszej drzemki. Potem pobudka, kaszka, zabawa (w tym obowiązkowo ulubione piosenki Dzidzi - piosenka o kaczuszkach, piosenka o słoniu różowym, piosenka o kotkach... talentu wokalnego nie mam za grosz, ale Dzidzia jest wniebowzięta i za każdym razem nagradza moje fałszowanie szerokim uśmiechem). 
   Po kolejnej drzemce, poprzedzonej (a jakże) cycoleniem, czas na obiad. Od jakiegoś czasu rozszerzamy dietę Dzidzi, tak więc dzisiaj szef kuchni serwuje rybkę z ziemniaczkami, cukinią i marchewką. Czas zachować szczególną ostrożność, gdyż Dzidzi wystarczy chwila mojej nieuwagi, by trącić rączką łyżeczkę z jedzeniem, które z gracją ląduje na podłodze, na krzesełku i na naszych ubraniach. Czasami, gdy Dzidzia weźmie dobry zamach, odnajduję później resztki jej obiadu na kuchennych meblach oraz we wszystkich trudno dostępnych zakamarkach. Jeszcze większa radocha (i bałagan) jest wtedy, gdy Dzidzi uda się złapać czubek łyżeczki i zgnieść jej zawartość w dłoni. Jeżeli nie zareaguję wyjątkowo szybko, zawartość ta w mgnieniu oka znajdzie się na twarzy i włosach Dzidzi (bo akurat zaswędzi ją oko) lub też na leżących w pobliżu zabawkach (które błyskawicznie powracają do łask po chwilowym zainteresowaniu zawartością zmierzającej w kierunku ust łyżeczki). Generalnie im bliżej popołudnia, tym bardziej zaczynam zazdrościć ośmiornicy jej ośmiu ramion.
   Po obiadku czas na spacer, kolejne zabawy, ostatnią drzemkę. W międzyczasie trzeba jeszcze ugotować i zjeść obiad, zrobić pranie, pozmywać naczynia, wytrzeć podłogę... Nic tak skutecznie nie uczy podzielności uwagi i wykonywania kilku czynności na raz, jak macierzyństwo. Odkąd zostałam mamą, zaczynam także naprawdę rozumieć powiedzenie "niby nic a cieszy". Każdy samodzielnie przygotowany i zjedzony przez Dzidzię posiłek cieszy, cieszy każdy uśmiech, każda nowo nabyta umiejętność. Życie młodej mamy to jeden długi ciąg drobnych radości, które zlewają się w jedno wielkie poczucie szczęścia i spełnienia.
   Wieczorem, po kąpieli nadchodzi pora usypiania. W tym czasie Dzidzia, bez względu na to, jak bardzo jest zmęczona, ma zazwyczaj najwięcej do powiedzenia i gaworzy do upadłego. Gaworząc zajmuje się wszystkim, tylko nie spokojnym leżeniem, w związku z czym cały proces nieraz potrafi przeciągnąć się do godziny. W końcu jednak nawet najbardziej wprawiony w gaworzeniu niemowlak ulegnie czarowi cumelka i mięciutkiego kocyka. Zmęczenie daje o sobie znać i Dzidzia zasypia wtulając się w swojego puchatego króliczka.
   Po całym dniu biegania, tańczenia, śpiewania, zabawy, przewijania, oglądania książeczek, naśladowania głosów zwierzątek, recytowania wierszyków i strojenia min, mam chwilę dla siebie. Dwie godzinki to niewiele, ale wystarczy, by w spokoju zjeść kolację, poczytać, popisać trochę lub obejrzeć z mężem jakiś film. O dziewiątej zamykam się w łazience. Zerkając w swoje odbicie w lustrze zauważam przetłuszczone włosy i przypominam sobie, że miałam dziś umyć głowę. Myślę o tych kilku pobudkach, które mnie czekają w nocy i ziewając przeciągle mruczę: "Jutro... zajmę się tym jutro".
   Tak, bywam zmęczona, nie mam czasu na rzeczy, które kiedyś sprawiały mi wiele przyjemności, często zasypiam w połowie filmu, chodzę w uślimtanych ciuchach, każde moje wyjście z domu pod względem przygotowań i planowania przypomina skomplikowaną operację militarną, ale wiecie co? Za każdym razem, gdy patrzę na moją córeczkę dociera do mnie, że przeżywam właśnie najszczęśliwszy okres w moim życiu :-)))

3 komentarze:

  1. "EAT, PRAY,LOVE"- w tej pozycji znalazłam zdumiewającą wskazówkę ,drogowskaz na mój status bycia mamą.
    "Macierzyństwo jest jak tatuaż na twarzy...................................Musisz być absolutnie pewna,że chcesz go mieć ." :)
    Anna

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to niestety wyglada :)

    OdpowiedzUsuń